Dr Zbigniew Inglot, prezes Inglot Cosmetics: Przemyśl, gdzie mieści się siedziba firmy i gdzie produkujemy kosmetyki, znajduje się raptem pięć kilometrów w linii prostej od granicy z Ukrainą. Trudno było uwierzyć, że mamy u boku kraj, w którym toczy się regularna wojna. Wielu z nas zaangażowało się w bezpośrednią pomoc uchodźcom. (...)
W Ukrainie mieliśmy pięciu partnerów franczyzowych, a rynek podzielony był na strefy. W pierwszych tygodniach wojny wszystkie sklepy były jednak zamknięte. Część ucierpiała. Trzy salony Inglot wraz z całymi galeriami zostały zniszczone w wyniku ostrzału rakietowego Rosjan. Wojna już drugi raz doświadczyła jednego z naszych partnerów. Kiedy w 2014 r. Putin bombardował Donieck i przejmował Krym, runęły bardzo zaawansowane plany otwarcia 12 sklepów. Dziś znów Donieck czy Charków to nie miejsca, gdzie myśli się o szminkach czy cieniach do oczu.
To była jedyna słuszna decyzja. My również zaprzestaliśmy sprzedaży do Rosji. Problem w tym, że ponad to niewiele więcej mogliśmy zrobić. Sklepy z szyldem Inglot, wyposażenie salonów, meble należą do naszego partnera, a ten nie zamierzał likwidować sklepów.
Nie za wiele możemy na to poradzić. Przepychanka sądowa z Rosjanami, wnoszenie spraw do tamtejszych sądów to rzecz beznadziejna. Odcięliśmy się od rosyjskiego rynku. Nasza firma nie sprzedała żadnych produktów do Rosji od 24 lutego 2022 roku.
Był to dla nas znaczący rynek. W ubiegłym roku sprzedaż do Rosji stanowiła 3,6 proc. całkowitego przychodu, co stanowiło 6,2 proc eksportu. To również 50-60 sklepów w całym kraju. Wyjście z Rosji miało jednak szersze konsekwencje. Nie spodziewałem się, że utrata tego rynku pociągnie za sobą również spadek sprzedaży u naszych partnerów franczyzowych w kilku krajach sąsiadujących z Rosją.