Gdy zaczynałyśmy, chciałyśmy po prostu sprzedawać bardzo dobry produkt po przystępnej cenie. Stworzyłyśmy markę z luksusowymi składami, ale pozycjonowaną na średnią półkę. Jakość nieco wyprzedza cenę. Poza tym mamy dosyć duże koszty stałe. Nasz zespół tworzy 30 osób zatrudnionych na umowę o pracę, nie ma u nas historii z bezpłatnymi stażystami, obcinaniem płac czy oszczędzaniem na bezpieczeństwie. Mamy poczucie, że obecnie klient, wybierając lokalną markę rzemieślniczą, chce płacić nie tylko za jej produkt, ale też – a może przede wszystkim – za to, jak jest wytwarzany. Wyższe koszty obniżają marżę, ale skutkują pewnym standardem etycznym, który pozwala nam dobrze spać w nocy. A dobrze potraktowany i zadowolony klient staje się stałym klientem.
Na pewno zrobiło się ciaśniej na rynku. W ostatnim czasie obrodziło nowymi konceptami. Zapanował prawdziwy ekologiczny szał – zdrowe receptury, opakowania z recyklingu, zero plastiku. To odpowiedź na potrzeby klientów. Czujemy oddech rywali na plecach i staramy się być krok przed nimi. Niezależnie od zmian rynkowych widzimy, że wysokojakościowe produkty się bronią i pozwalają trzymać nasz biznes w ryzach. Mamy też jeden ważny atut: byłyśmy w tym wcześniej. Od pierwszego dnia działamy w rytmie eko i wynika to z naszego DNA, a nie ze sprzedażowych analiz. Nie greenwashingujemy, nie straszymy klientów. Naprawdę przykładamy się do optymalizacji receptur i składników. Poza tym wiele klientek chce wiedzieć, kim są osoby stojące za daną marką i jaka jest ich historia. Nie wszystkich interesuje masowa produkcja z etykietą eko.
W naszej codzienności wiele się zmieniło. Podejmujemy bardziej przemyślane, mniej emocjonalne decyzje. Nie działamy ad hoc. Oczywiście pomyłki nam się zdarzają, ale wszystko funkcjonuje znacznie dojrzalej.