Henryk Orfinger, Dr Irena Eris, o marzeniach, za którymi warto podążać

Henryk Orfinger, Dr Irena Eris, o marzeniach, za którymi warto podążać

Jest to dla mnie dzień wyjątkowy. 20 lat Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego to przecież kawał historii. Mija również 40 lat, kiedy wspólnie z żoną zdecydowaliśmy, że wejdziemy do tego sektora i zajmiemy się właśnie kosmetyką.

Muszę przyznać, że mam dziś wyjątkową tremę. 20 lat temu, kiedy tworzyliśmy Związek, nie miałem żadnej. A 40 lat temu, kiedy zakładałem firmę, w ogólnie nie wiedziałem, co to jest trema, bo porywaliśmy się na coś kompletnie nieznanego, ale z poczuciem, że damy radę. Im człowiek bardziej doświadczony, tym chyba bardziej odczuwa presję.

Chcę powiedzieć, że byłem, jestem i mam nadzieję, że jakiś czas jeszcze będę marzycielem. Długo mógłbym opowiadać o marzeniach z mojego życia, ale wybrałem trzy, istotne z punktu widzenia dzisiejszego spotkania.

Pierwsze jest trochę anegdotyczne, ale chcę przez nie powiedzieć, że niektórych marzeń lepiej nie spełniać. W latach 70-tych, jeszcze jako student i też świeżo po studiach, jeździłem na saksy, żeby dorabiać. W Szwecji, w pewnym centrum handlowym, zorganizowana była loteria, a nagrodą był piękny samochód – czarny Saab 900 turbo. Wtedy nie miałem ani samochodu, ani pieniędzy –  i co więcej –  nie myślałem nawet, że kiedykolwiek będę je miał, by takie auto sobie kupić. Po wielu latach spełniłem to marzenie i … przekonałem się, że nie każde powinno się ziszczać. Bo Saab jest może fajnym samochodem, ale kiedy już go masz, przestaje być tak genialny, jak wtedy, gdy o nim tylko marzyłeś.

Jest jednak wiele marzeń, za którymi warto podążać. Kolejne marzenie już nieco bardziej wiąże się z naszym spotkaniem. To jest marzenie z roku 1982. Wtedy właśnie postanowiliśmy z Ireną, że trzeba coś zrobić z naszym życiem. Irena po doktoracie w Berlinie pracowała naukowo w Polfie. Ja skończyłem Politechnikę i budowałem w PRL-u drogi. W stanie wojennym zostałem przeniesiony do Ministerstwa Komunikacji, ale czułem się tam kiepsko, niewiele miałem do powiedzenia, prawa pracownicze raczej wtedy nie istniały. To był właśnie ten moment, kiedy wiedzieliśmy, że musimy coś zmienić. Żeby się usamodzielnić mieliśmy do wyboru dwie drogi. Albo firma polonijna, albo zakład rzemieślniczy. Zakład rzemieślniczy wymagał uprawnień. Jakie uprawnienia ja miałem? Mogłem na przykład produkować znaki drogowe. Irena miała uprawnienia, które dawały nam znacznie większe możliwości. Poszliśmy więc tym tropem. I tak się zaczęła nasza historia – historia z marzeń, która skończyła się sukcesem. Oczywiście można rozmaicie definiować sukces i zastanawiać się, co on oznacza? Czy są to pieniądze, czy siła marki czy może dobre samopoczucie...? Każdy już sam musi sobie to musi określić.

Nie chcę tu jednak pochylać się szczególnie nad naszą własną historią, ale powiedzieć więcej, jakie było tło, jak wyglądał rynek 40 lat temu. Oczywiście był on pewnie bardziej złożony, ale tak wtedy my postrzegaliśmy scenę kosmetyczną. Było siedmiu producentów, którzy istnie coś znaczyli. Czterech państwowych, trzech prywatnych. Kolejność nieistotna. Pollena Ewa – firma, która trzy lata temu obchodziła stulecie, założona jeszcze przed wojną, potem znacjonalizowana, weszła w struktury Zjednoczenia Pollena. Kolejna, która była wtedy i istnieje do teraz, to Miraculum – za dwa lata zresztą będzie obchodzić stulecie. Firma przeszła burzliwą historię wielu zmian, ale ostatnie raporty giełdowe ma zupełnie przyzwoite. Trzecią była Izis – firma założona w 1927 roku przez wykształconą w Polsce i we Francji kosmetolog Helenę Brzezińską. Przedsiębiorstwo z pięknymi tradycjami, po wojnie upaństwowione. Świadczyło usługi kosmetyczne, ale było też producentem kosmetyków. Czwartą firmą była Pollena Uroda, założona w latach 50-tych, potem stała się częścią Polleny jako związku firm kosmetyczno-chemicznych. To były firmy państwowe. A prywatne? Dwie założone jeszcze w latach 60-tych. Ava, stworzona przez Irenę Dysput - firma istnieje oczywiście do dziś. Drugą taką firmą był Norel Dr Wirsz. Trzecią firmą był Inter-Fragrances – firma stworzona przez Ignacego Soszyńskiego, ojca Wojciecha, właściciela dzisiejszego Oceanic. Jak zagłębiłem się w historii, to tych przedsiębiorstw, jak okazuje się, było jeszcze więcej, ale w sumie można pewnie doliczyć się kilkunastu producentów. Była jeszcze oczywiście Florina, była Celia (jako część Inco-Veritas), była Barwa i kilka pomniejszych rzemieślniczych firm… Myśleliśmy więc, że jest to właśnie to otoczenie, w którym będziemy funkcjonować.

Okazało się jednak, że lata 80-te były okresem wysypu wielu kosmetycznych inicjatyw.

W 1981 roku na założenie firmy zdecydował się Henryk Kuśnierz, tworząc Hean. Zaraz potem powstał Bell założony przez Krzysztofa Pałyskę. W 1982 roku pojawił się Comindex Jerzego Staraka. Działalność rozpoczął też Oceanic, tworzony przez Ignacego Soszyńskiego, a rozwijany już przez Dorotę i Wojciecha Soszyńskich. W 1983 roku weszliśmy my, Kolastyna, Eveline Cosmetics, Inglot. W 1984 – Soraya, Dax Cosmetics. Był to zatem wspaniały okres rozwoju branży. Pewnie gdybyśmy tak zsumowali, można byłoby naliczyć wówczas 30 producentów kosmetyków. Skala więc była wciąż mała w porównaniu do czasów dzisiejszych. My, jak większość ówczesnych prywatnych przedsiębiorców, chcieliśmy po prostu robić coś swojego, a wykształcenie i przygotowanie zawodowe Ireny dawało nam poczucie, że to może się udać.

Trzecie marzenie pojawiło się na przełomie wieków, kiedy już istniała Konfederacja Lewiatan. Funkcjonowanie w tej organizacji pozwoliło mi poczuć potrzebę współpracy, koordynacji, wspólnych działań na rzecz dostosowania się do zmieniającego się świata. Mieliśmy właśnie wchodzić do Unii Europejskiej. Wiedzieliśmy, że jako producenci kosmetyków potrzebujemy organizacji, która pomoże nam, by te zmieniające się regulacje przebiegały we właściwy dla nas sposób. Była wówczas organizacja, która niejako reprezentowała branżę, ale bardziej sektor detergentowy. Kosmetyki były tam wątkiem mocno pobocznym. Większość firm kosmetycznych, które osiągnęły pewną wielkość, należała do niej, ale bez poczucia, że są dostatecznie reprezentowani. Wtedy zrodził mi się w głowie pomysł stworzenia organizacji, która naprawdę zajmie się branżą kosmetyczną.

Początki były trudne. Większość osób, z którymi rozmawiałem, nie wierzyło, że konkurujący ze sobą przedsiębiorcy mogą zasiąść przy jednym stole i rozmawiać.

Ja jednak jestem konsekwentny w swoich marzeniach. Szukałem więc wśród branżowców partnerów, którzy mnie zrozumieją. Takimi osobami okazali się na samym początku Władysław Brud ze sprywatyzowanej już Polleny Aromy oraz Eric Royer, ówczesny prezes L'Oréal Polska. Oni jako pierwsi uznali, że pomysł jest dobry i że warto spróbować. Dużo czasu spędziliśmy rozmawiając, jak stworzyć organizację, jaki ona ma mieć kształt, jak ma funkcjonować... Powoli ta grupa inicjatywna rosła, ale potrzebowaliśmy 15 przedsiębiorstw, by móc powołać Związek. Udało nam się zebrać 14 firm, a więc wciąż brakowało nam tej jednej. Wtedy podjąłem decyzję, że piętnastym członkiem będzie jeden z naszych dystrybutorów - Eris Partners System. To było przedsiębiorstwo zajmujące się handlem, nie produkcją, ale pozwoliło nam formalnie zarejestrować Związek. Tak właśnie spełniło się moje marzenie sprzed 20 lat. Zaowocowało tym, że spotykamy się dzisiaj w gronie 240 firm, co jest imponującym wynikiem w porównaniu do tego, jak wyglądało to 40 czy 20 lat temu. Branża jest silna, mocna, wspaniale funkcjonująca i wciąż z przyszłością. Warto więc podążać za marzeniami!

Przemówienie inauguracyjne podczas jubileuszu 20-lecia Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego
# Cytat tygodnia
 reklama