Dmitrij Popov: To, co się dzieje w Ukrainie, trudno nawet wyrazić słowami. To po prostu katastrofa. My mieliśmy sporo szczęście, bo nasze fabryki w Ukrainie ocalały – mamy cztery zakłady zlokalizowane na zachód od Kijowa, przy trasie z Kijowa do Warszawy, tej, która przebiega bliżej Białorusi. W rezultacie zaraz po wybuchu wojny, która przyszła do nas z terenu Białorusi, musieliśmy wstrzymać pracę fabryk. W pierwszych tygodniach wojny nie wiedzieliśmy, co robić, bo w miastach, gdzie mamy fabryki, był front, ciągłe ataki rakietowe, bombardowania. Alarmy przeciwlotnicze trwały po 7–8 godzin dziennie. Wprawdzie nawet wtedy ludzie chcieli pracować, ale w naszych zakładach nie ma schronów, więc zdecydowaliśmy się je zamknąć dla bezpieczeństwa pracowników. W rezultacie przez pierwszy miesiąc wojny nasze zakłady praktycznie nie pracowały. Gdy tylko front się przesunął, wznowiliśmy działalność, chociaż z wieloma trudnościami.
Dużym problemem było i jest znalezienie ludzi do pracy. Wielu naszych pracowników mężczyzn zostało zmobilizowanych do wojska, z kolei wiele kobiet po wybuchu wojny wyjechało z dziećmi do Polski i do innych krajów albo przeniosło się na zachód Ukrainy. Są też trudności z dostawami surowców i z logistyką, gdyż zniszczone są drogi. Widzimy jednak, że po odejściu wojsk, z każdym dniem fabryki pracują coraz lepiej, już prawie normalnie. Znacznie gorzej jest na wschodzie Ukrainy, gdzie firmy nie mogą działać. Ale nasze zakłady są w odległości od 100 do 180 km na zachód od Kijowa.
Jeśli kupują, to głównie produkty toaletowe pierwszej potrzeby: mydła, szampony, żele pod prysznic. Skończyła się sprzedaż kosmetyków do makijażu. Na pewno wojna to nie jest czas na takie zakupy. Zobaczymy, co będzie dalej, ale jest pewne, że nie wrócimy do poziomu sprzedaży sprzed wojny. Bo nawet jeśli ona się skończy, to wiele osób, które wyjechały po 24 lutego za granicę, już raczej na Ukrainę nie wróci. Choć może zrobią to, jeśli Zachód zainwestuje w odbudowę naszego kraju, jeśli przygotuje jakiś ukraiński plan Marshalla. Dzisiaj nie wiemy, co dalej będzie. Liczymy jednak, że z pomocą Polski, Unii i USA wygramy tę wojnę, bo sami nigdy byśmy sobie nie poradzili.