Polscy przedsiębiorcy na taką zmianę cywilizacyjną mieli zaledwie kilka lat.
Wejście do UE otworzyło przed nami cały rynek. Dziś 66 proc. eksportu z Polski trafia właśnie tam. Od 2004 r. udało się nam wyrobić przekonanie, że polskie kosmetyki są przystępne cenowo i dobrej jakości.
- Jeszcze 10 lat temu największym odbiorcą naszych kosmetyków była Rosja, dziś są to Niemcy, gdzie konsument jest bardziej wymagający, świadomy i chce wysokiej jakości. To potwierdza, że marka polskich kosmetyków jest mocna - uważa dyrektor generalna PZPK.
Nie ukrywa, że wciąż pozostało sporo pracy do wykonania. Dlatego dziś PZPK m.in. mocno skupia się na zwiększaniu świadomości na całym świecie, bo nazwy polskich produktów nie zawsze kojarzone są z Polską.
- Znaczek „Made in EU” to z jednej strony błogosławieństwo, a z drugiej przekleństwo. W Azji, np. w Chinach, kosmetyki z tym logo są bardzo pożądane i rozpoznawalne. Tak dzieje się m.in. z marką Ziaja, której maseczka „Kozie Mleko” bije rekordy popularności. Jednak sprzedając pod unijnym logo, nie budujemy, niestety, rozpoznawalności „Made in Poland”. Niektóre firmy, aby zbudować silną pozycję marki za granicą, często rezygnują z łączenia jej z Polską — mówi Blanka Chmurzyńska-Brown.