Agnieszka Wesołowska: Naszym zamysłem było stworzenie sektora makijażu premium mainstream

Agnieszka Wesołowska: Naszym zamysłem było stworzenie sektora makijażu premium mainstream

Doborowe trio. Agnieszka Wesołowska, Olga Zajączkowska i Julia Wieniawa. Razem tworzą markę kosmetyków makijażowych Jusee Cosmetics. O debiucie w pandemii, wizji marki i planach na przyszłość rozmawiamy z CEO firmy – Agnieszką Wesołowską.

WK: Skąd pomysł na założenie firmy kosmetycznej?

Agnieszka Wesołowska: Marzenie o stworzeniu własnej firmy kosmetycznej tkwiło we mnie od bardzo dawna. Z wykształcenia jestem dziennikarką i PR-owcem. Do tej pory realizowałam się właśnie na tych płaszczyznach. Zdawałam sobie sprawę, że brakuje mi kosmetycznego know-how czy doświadczenia w pracy w tej branży, ale coś mnie jednak nieustannie wewnętrznie pchało nieustannie w stronę kosmetyków. Każdy, kto mnie zna, wie, że uwielbiam kosmetyki, o czym świadczy choćby półka w mojej łazience. Jak totalna kosmetykoholiczka: kupuję dużo, testuję chętnie! (śmiech). Naprawdę do wielu produktów kosmetycznych mam wręcz stosunek emocjonalny.

WK: Pojęcie lovebrand nie zaistniało bez przyczyny…

AW: Dokładnie! Jest sporo kosmetyków, które naprawdę pokochałam i uwielbiam do nich latami wracać. Lubię z koleżankami rozmawiać o kosmetykach, coś sobie wzajemnie polecać czy wymieniać się jakimiś odkryciami w tym temacie. I pewnie większość osób traktowała to moje „kosmetyczne odchylenie” w rodzaju nieszkodliwego konika, ale mój mąż wyczuł, że to chyba coś więcej. Zaskoczył mnie kiedyś, mówiąc o znajomym znajomego, który działa w branży kosmetycznej i zachęcał mnie, żebym się z nim spotkała, pogadała, być może pomyślała o potencjalnej współpracy, jeśli coś w tym temacie zaiskrzy. Zapytałam go wtedy: „Skąd wiedziałeś, że firma kosmetyczna to największe marzenie mojego życia?”. Chyba nawet on nie miał świadomości, jak ważne było to dla mnie, bo odpowiedział tylko: „To dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś?”.

WK: Podobno właśnie, kiedy wypowiadamy marzenia na głos, mają szansę się one zrealizować… A tak na poważniej chodzi chyba o to, żeby od myślenia przejść do działania…

AW: Masz rację! Przynajmniej tak było w moim przypadku. Spotkałam się z tym człowiekiem. Dużo rozmawialiśmy: o rynku, o specyfice branży, o mojej wizji marki. I tak się właśnie zadziało, że machina nagle ruszyła. Ten znajomy zaczął kontaktować nas z kolejnymi osobami z branży. To właśnie przez niego poznałam Olgę Zajączkowską. Od razu poczułam, że to świetny ekspert z właściwym i pożądanym know-how. Musiałam się mocno napracować, by przekonać ją do współpracy. Początkowo dużo rozmawiałyśmy na temat, w jaki segment rynku wejść, jak się wypozycjonować? Pierwotne plany szły raczej w stronę pielęgnacji, a kolorówka miała być następnym etapem. Wtedy pojawiła się osoba Julii Wieniawy, z którą współpracował mój mąż. Znałyśmy się co prawda z różnych imprez wcześniej, ale nie jakoś przesadnie blisko.

WK: Pomyślałaś, że Julia mogłaby być twarzą marki…

AW: Najpierw zaczęłam uważniej się jej przyglądać. Obserwowałam jej social media. Czytałam z nią wywiady. Robiłam taki - powiedzmy - wstępny research (śmiech). A to wszystko po tym jak wpadł mi wówczas w ręce wywiad z nią, w którym ona mówiła… o swoim marzeniu założenia firmy kosmetycznej. Chodziło jej to od dłuższego czasu po głowie, ale nie bardzo wiedziała, z kim i jak mogłaby się do tego zabrać konkretnie. W tej rozmowie usłyszałam siebie sprzed jeszcze paru miesięcy. Zadziałałam dość spontanicznie. Wyciągnęłam telefon, powiedziałam jej, że właśnie obejrzałam wywiad, w którym mówi o firmie kosmetycznej i że ja właśnie nad tym też pracuję. Zaproponowałam wspólne spotkanie żebyśmy przedyskutowały temat. Kiedy się spotkałyśmy, okazało się, że czujemy podobnie, myślimy podobnie. Miałam poczucie, że my trzy naprawdę możemy stworzyć razem coś wyjątkowo fajnego. Tak to się mniej więcej zaczęło. Odpowiadając więc na twoje pytanie, nie chodziło mi o pozyskanie twarzy czy ambasadorki marki. Julia od początku stała się ważną częścią tego projektu.

WK. Debiut Waszej marki wypadł w pandemii. Czy to nie podcięło Wam skrzydeł na starcie?

AW: Nie czujemy, by Covid-19 podciął nam skrzydła, co nie oznacza, że nie uniknęliśmy pewnych problemów -zresztą jak każda inna firma. Pojawiły się wyzwania natury logistycznej. Musieliśmy przesunąć moment debiutu, który planowany był na II kwartał roku 2020. Pandemia pokrzyżowała to, głównie z uwagi na ograniczony dostęp do surowców czy zachwiane łańcuchy dostaw. Byliśmy jednak mocno zdeterminowani, by się nie poddawać. Nie braliśmy pod uwagę możliwości wycofania się z projektu lub jego czasowego zawieszenia.

Obawiałam się wręcz, że jeśli odłożymy projekt nawet o kilka miesięcy, to możemy do niego nigdy nie wrócić. Powiem przewrotnie: debiut w trudnym momencie nauczył nas większej elastyczności biznesowo-logistyczno-wizerunkowej.

Ta sytuacja pandemiczna testowała nas w wielu obszarach, ale finalnie daliśmy sobie radę, co dziś jest ogromną satysfakcją. Zapewne, gdyby nie Covid-19, bylibyśmy dziś gdzieś dalej w rozwoju firmy, ale trzeba przyjmować rzeczywistość, jaką ona jest i mierzyć się z tym, co przynosi dzień.

WK. OK, a co każda z Was wniosła do Jusee Cosmetics? Czy pracując nad marką musiałyście się jakoś wzajemnie docierać, przekonywać?

AW: Może zabrzmi to dziwnie, ale w zasadzie od pierwszego kontaktu zarówno z Olgą, jak też Julią, okazywało się, że mamy bardzo podobne spojrzenie na to, jaka ta nasza marka ma być, jakich produktów chcemy. Bezsprzecznie wiedziałyśmy, że musi być to produkt ultrawysokiej jakości. Zarówno z uwagi na to, że będzie utożsamiany przez wiele osób bezpośrednio z Julią, ale też biorąc pod uwagę, jak mocna jest rynkowa konkurencja. Tu przydało nam się doświadczenie i kompetencje Olgi, która potrafiła tak intensywnie pracować nad produktem, byśmy mogły bez najmniejszych kompleksów zaoferować go najbardziej wymagającym konsumentkom. Olga wniosła więc konieczne i super ważne doświadczenie z branży beauty, ja dołożyłam swoje doświadczenie marketingowe i komunikacyjne, a Julia – najmłodsza z naszej trójki – ma świetne wyczucie trendów, idealnie czuje social media, wie, jak mówić do dziewczyn, by było to szczere i przekonujące. Takie combo nas trzech dawało więc raczej spójną wizję tego, jak chcemy tę markę tworzyć i rozwijać.

WK. W trakcie pracy miałyście jakiś punkt odniesienia, który w pewnym stopniu wyznaczał ścieżki dla Jusee?

AW: Nie traktowałyśmy żadnych benchmarków doktrynalnie, bo zależało nam przecież, by stworzyć coś własnego, coś innego. Ale też chcąc zaoferować coś wyjątkowego w tak konkurencyjnym sektorze, przyglądamy się uważnie innym graczom. Nieskromnie powiem, że pod względem jakości trudno jest nam znaleźć markę na równi, i mówię to w pełni świadomie jako użytkowniczka wielu kosmetyków wielu różnych producentów. Jeśli zaś chodzi o benchmark marketingowy, to blisko nam do takich marek jak Huda Beauty, Anastasia Beverly Hills czy Fenty. Naszym zamysłem było stworzenie takiego sektora makijażu, jakiego w Polsce jeszcze nie ma: premium mainstream. Jakością celujemy bardzo wysoko, nawet wyżej niż niektóre marki semi-selektywne, natomiast cena w relacji do jakości jest przystępna. Wiem, że słowo „przystępna” to niekoniecznie precyzyjny termin, bo dla wielu konsumentek może oznaczać to co innego, ale staramy się, by nasza marka była dostępna dla większości osób nią zainteresowanych. Z drugiej strony chcemy też edukować konsumentki, że czasem warto wydać więcej i kupić mniej, ale wybierać bardziej świadomie.

Mówię z pełnym przekonaniem: konsumentki powinny się nauczyć, że płacąc więcej za szminkę czy eyeliner, mają pełne prawo oczekiwać więcej. A my te oczekiwania jesteśmy w stanie spełnić, zgodnie z maksymą „Buy less but better quality”.

To jest dla nas ważne, szczególnie w kontekście ochrony planety oraz ograniczania odpadów wskutek nadmiernie konsumpcyjnego i zachłannego kupowania.

WK: Czy Wasze konsumentki to głównie dziewczyny z pokolenia Julii Wieniawy? Od początku mocno stawiacie na Instagram jako kanał komunikacji…

AW: Nasze 3-miesięczne doświadczenie pokazuje nam, że póki co najwięcej klientek mamy w grupie 25+. Zresztą finalnie skupiamy się na grupie docelowej 25-40 lat, bo jest to ta grupa klientek, która lubi się malować i ma budżet, którym może dysponować na kosmetyki wyższej jakości. Mam ciche marzenie, że z naszą marką nastąpi też pewna transformacja wizerunku Julii, znanej szerokiej publiczności głównie jako nastolatka z „Rodzinki.pl”. Zapominamy o tym, że ona nie ma już siedemnastu lat, teraz ma 22 lata, jest młodą kobietą. Marzy mi się, by ona wraz z Jusee dojrzewała, a nasze klientki dostrzegały w niej właśnie kobietę, nie nastolatkę.

WK: Czy macie w planach wejście do innej kategorii kosmetycznej czy też Jusee będzie marką trwale związaną z makijażem?

AW: Myślę, że mamy jeszcze sporo do zrobienia na rynku makijażowym, dopiero się rozkręcamy i mamy dużo planów w tym segmencie. Na ten moment na pewno zostajemy przy makijażu. A potem zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Na pewno niczego z góry nie wykluczamy.

WK: Makijaż to zmieniające się trendy. Czy jest coś stałego, szczególnie bliskiego Waszej marce?

AW: Zdecydowanie! Kobiety są różnorodne. Mamy różne typy urody, różne preferencje makijażowe. Jedne z nas wolą look naturalny, inne lubią mocniej wyrazić się w make-upie czy wręcz nieco z nim poeksperymentować. I to jest piękne! Chcemy, by Jusee była marką kobiet świadomych własnej kobiecości, urody, akceptujących siebie w pełni. Makijaż ma podkreślić nasze naturalne piękno, sprawić, żebyśmy się dobrze czuły same ze sobą. Nie chcemy niczego narzucać naszym konsumentkom. Nasze kosmetyki mają być przyjaznym narzędziem w ich rękach, by same decydowały, jak chcą danego dnia wyglądać. Wiemy, że makijaż jest tym, co może nam dodawać siły. Sama, kiedy mam jakieś zawodowe spotkanie, maluję usta na czerwono. Wybieram tę czerwoną szminkę niemal intuicyjnie. Każda z nas ma taki swój osobisty „wzmacniacz” siły. Nie chodzi nam więc o narzucanie czegokolwiek, a zachęcanie kobiet, by czuły się pewnie, dobrze, by się po prostu lubiły. Zarówno w wersji umalowanej, jak też saute.

WK: Gdzie można teraz znaleźć Wasze kosmetyki i jakie są kolejne plany dystrybucji?

AW: W tej chwili jest to wyłącznie e-commerce. Prace nad kolejnym etapem rozwoju sprzedaży trwają… i tyle na razie mogę powiedzieć.

WK: Czy nie obawiasz się, że część konsumentek, nieufnych wobec marek celebryckich, stwierdzi, że Jusee to kolejny pomysł na monentyzację popularności Julii Wieniawy?

AW: Zależało nam, by Julia była realną częścią projektu, a nie tylko jej ambasadorką. Nie twierdzimy, że Julia tworzy technologicznie produkty czy zaczyna każdy dzień od wizyty w laboratorium… Za tę część biznesu odpowiada Olga. Chciałabym, by to dobrze wybrzmiało: to jest nasza wspólna firma. Razem z Olgą oraz Julią jesteśmy wspólniczkami, razem rozwijamy brand i firmę. Wspólnie cieszymy się z każdego sukcesu, a każdą porażkę tak samo przeżywamy. Julia razem z nami pracuje nad każdym nowym wdrożeniem. Ma swoje wyobrażenia i oczekiwania dotyczące produktów, które Olga musi przełożyć bardzo konkretnie podczas ich tworzenia. Julia naprawdę lubi makijaż i w tym względzie jest naszą pierwszą i superwymagającą użytkowniczką. Poza tym warto mieć na uwadze, że Julia dając swoją twarz produktom, chce firmować wyjątkowo dobre kosmetyki. To przecież także kwestia jej marki osobistej. To, że jest współwłaścicielką tej firmy, nie jest żadną wydmuszką PR-ową i mocno to podkreślamy. Natomiast fakt jej popularności oraz wyjątkowa uroda jest moim zdaniem atutem marki. I tak chcę do tego podchodzić.

Nie uważam, że w markach celebryckich tkwi jakiś wyjątkowy potencjał lub wiąże się z nimi jakieś wyjątkowe biznesowe niebezpieczeństwo.

Na rynku jest zawsze miejsce dla dobrych produktów, po które ludzie chcą sięgać. Naszym więc wspólnym celem jest tworzenie ciekawej marki bezkompromisowo dobrych kosmetyków.

WK: Sukces biznesowy – czym jest dla Ciebie?

AW: Na ten moment to przede wszystkim przekonanie konsumentek, by świadomie sięgały po kosmetyki Jusee i były z nich zadowolone. Na zarabianie – na jakimś określonym poziomie - przyjdzie jeszcze czas. Tym bardziej, że nie chciałabym, by ten sukces zatrzymał się tylko na granicach Polski…

WK: Czyli eksport…

AW: Zdecydowanie! Pracujemy nad tym, mamy tę część biznesu w strategicznych planach dalszego rozwoju firmy…

WK: Wpisujecie się zatem w trend młodych firm, które od początku stawiają na rozwój lokalnie i globalnie… Sporo starszych firm najpierw budowało latami marki w Polsce, by dopiero potem starać się rozwijać eksport…

AW: No tak, tylko od razu warto dodać, że te wielkie firmy, jak Ziaja, Inglot, Laboratorium Kosmetyczne Dr Irena Eris czy Oceanic zaczynały działać w kompletnie innym momencie, w kompletnie innym świecie. Przebicie się na rynki zagraniczne było wtedy gigantycznym wyzwaniem. Jestem szalenie dumna z każdej marki, którą znajduję teraz na półkach za granicą. Widać, jak długą drogę przeszedł sektor kosmetyczny, udowadniając przez te wszystkie lata, że kosmetyki tworzone w Polsce są produktami wysokiej jakości, wpisującymi się w światowe trendy.

To właśnie dzięki tym wszystkim firmom zakładanym w latach 80-tych, 90-tych, dziś młodym firmom łatwiej jest rozmawiać z partnerami zagranicznymi, bo mamy jako branża pozytywny wizerunek na świecie.

To firmy z wieloletnią rynkową tradycją przetarły szlaki firmom kosmetycznych z „drugiej fali”. Chapeau bas za ich pracę i pasję, bo to naprawdę ułatwia dziś nam pozycję startową. Poza tym – umówmy się – w dobie internetu wychodzenie poza Polskę jest zdecydowanie łatwiejsze niż w starych, analogowych czasach (śmiech).

WK: Czy jest jakiś rynek, na którym zależy Ci najbardziej?

AW: No właśnie ja mam raczej w tym temacie podejście globalne. To nie musi być żaden konkretny rynek. Mam raczej poczucie, że każdy może otwierać drzwi do kolejnych. I tak do tego podchodzę: krok po kroku chcemy rozwijać sprzedaż za granicą. Będę absolutnie podekscytowana, kiedy będąc na wakacjach w Hiszpanii, USA czy Australii zobaczę na ulicy kobietę wyciągającą z torebki pomadkę Jusee… Sama nie wiem, co wtedy zrobię z radości!

WK: Kup jej kwiaty!

AW: Pewnie, że kupię! (śmiech). Tylko niech świat nam wróci na spokojniejsze tory, byśmy mogli bardziej nad tą częścią rozwoju firmy popracować. Ale wierzę głęboko, że uda nam się. Bez wiary i przekonania bez sensu zabierać się przecież za biznes, prawda?

WK: Prawda! Trzymamy kciuki i dzięki za nasze spotkanie na Zoomie.


Rozmawiała: Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki
# Wywiady i opinie
 reklama