Glossier - historia znanego kosmetycznego jednorożca

Glossier - historia znanego kosmetycznego jednorożca

Czy można napisać dobrą książkę o biznesie? Można, ale nie jest to łatwe zadanie. Na rynku wydawniczym mamy dwa modele w tej dziedzinie. Albo właściciel znanego przedsiębiorstwa zatrudnia ghostwritera i zabiera się za własną autobiografię, albo niezależny dziennikarz podejmuje się wyzwania opisania danej firmy w szerszym kontekście.

Autobiografie są zwykle wyidealizowane. W tej wersji można wybrać po prostu fakty, które pasują do naszej narracji. W efekcie wiele tego typu publikacji to historia imponującego sukcesu, a pokonanie biznesowych zakrętów przypisywane jest przede wszystkim własnej charyzmie, odwadze, uporowi – z umniejszeniem roli ludzi, którzy rzeczywiście pomogli dojść na szczyt czy wyjść z biznesowych opałów. Pisząc o sobie, łatwiej pewne rzeczy przemilczeć lub podkoloryzować to i owo dla podkręcenia fabuły.

Książki pisane z zewnątrz już nie są tak landrynkowe. W tym przypadku autor musi skonfrontować się z wieloma osobami, a w zależności od rozmówcy zdarzenia nabierają czasem kompletnie różnych kontekstów. Taki research jest czasochłonny, wyczerpujący, wymaga dotarcia do wielu ludzi, z których i tak znaczna część powie, że nie chce lub nie może na dany temat rozmawiać. Często też ryzykuje się tym, że bohater historii wcale nie jest zainteresowany powstaniem publikacji i niekoniecznie chce podzielić się swoją historią z autorem lub ogranicza się do tego, co już zostało powiedziane we wcześniejszych wywiadach.

Nieopowiedziane historie

Biznes kosmetyczny nie doczekał się zbyt wielu książkowych opracowań, a tym bardziej literatury faktu w kontekście wybranej firmy, marki czy jej właściciela. Być może ciąży tu uwikłanie. Ci, którzy potrafią pisać i znają dobrze branżę, pracują często w wydawnictwach, które żyją z reklam kosmetyków. Konflikt interesów jest zatem aż nadto widoczny.

Trafiłam jednak niedawno na książkę Marisy Meltzer, która od 10 lat pisała o rynku beauty dla tak znanych tytułów jak „New York Times”, „Wall Street Journal”, ale też „Vanity Fair” czy „Vogue”. Meltzer zdecydowała się opisać historię marki Glossier, która na rynku kosmetycznym była kilka lat temu prawdziwą sensacją i doczekała się wielu naśladowców. Nie byłoby jednak Glossier bez jej założycielki Emily Weiss. Nie będzie chyba dużym spoilerem, jeśli powiem, że Weiss również nie była szczęśliwa, gdy dowiedziała się, że autorka pracuje nad książką o niej i jej firmie. Chyba niepotrzebnie, bo powstała naprawdę dobra publikacja o marce, która jest bardzo autorska, a do tego jest swoistym znakiem swojego czasu.

„Glossy. Ambition, Beauty And the Inside Story of Emily Weiss’s Glossier”

To tytuł książki, która podobnie jak marka, zyskała spory rozgłos. Jedni chwalą ją za przenikliwość i skrupulatność, inni zarzucają nieco plotkarski charakter i widzą w niej próbę zdyskredytowania założycielki. Glossier nie jest w Polsce przesadnie znana poza kosmetyczną bańką (wśród obserwujących z Polski widać sporo ludzi z działów marketingu firm kosmetycznych, jest też kilka znanych influencerek i dziennikarek), ale nie można zaprzeczyć, że inspirowała wiele - także polskich - startupów powstających w podobnym okresie.

Meltzer wciągająco opowiada historię Glossier. Historię marki, której założycielka idealnie czuła trendy, wyprzedzała je, a jeśli określenie „kultowa marka” jest nadużywane, w tym przypadku naprawdę można je odczytywać literalnie.

To książka o przeogromnej ambicji młodej dziewczyny wywodzącej się z zamożnej rodziny z Connecticut. Kapitał w postaci dorastania w poważanej socjecie na pewno daje pewien rodzaj uprzywilejowania. Nie bez przyczyny szkolne koleżanki mówiły o Weiss, że była jak Manolo w świecie pełnym Birkenstocków. Wychowując się w zamożnej rodzinie zawsze możesz liczyć, że znasz kogoś, kto zna kogoś właściwego, z kim chcesz się połączyć. Weiss zdobywała dzięki temu ciekawe praktyki zawodowe (interesowała ją moda, więc trafiła najpierw do sklepu, a potem do biura marki Ralph Lauren), a tuż po studiach zakotwiczyła się na kilka lat w Conde Nast – firmie wydającej biblię mody - „Vogue” i kilka innych popularnych pism z segmentu prasy kobiecej. Trzeba jednak przyznać, że o każdą praktykę, każdą pracę po prostu walczyła, wykazując się proaktywnym działaniem. Jednak to nie tyle koneksje pozwoliły Weiss zrobić duży krok naprzód, ale jej własne pomysły.

Blog, który zrobił różnicę

Tym pierwszym, najważniejszym był blog 'Into the Gloss'. Gdy go zakładała w 2010 roku, wydawnictwa nie czuły jeszcze siły internetu, ona – tak. W ciągu dnia pracowała dla „Vogue’a”, nad ranem wrzucała zdjęcia i teksty na bloga. Dzięki pracy dla Conde Nast miała świetne kontakty z wieloma celebrytkami. Rozpoczęła cykl intymnych, ilustrowanych rozmów w prywatnych łazienkach gwiazd, które zwierzały się jej z tego, jak wyglądają ich prawdziwe rytuały pielęgnacyjne, po które kosmetyki sięgają, pokazywały swoje łazienkowe półki (tak zaczęły się internetowe trendy „shelfie” czy „get ready with me”). Kolumna Top Shelf okazała się hitem. W przeciwieństwie do luksusowych pism, gdzie często o pokazaniu takiego czy innego kremu decydowała współpraca reklamowa, tu było bardziej prawdziwie: kosmetyki selektywne sąsiadowały z tymi mass-marketowymi. Dla jednych gwiazd ulubionym kosmetykiem z kolekcji była czerwona szminka Chanel, dla innych wazelinowy balsam do ust za 3 dolary.

Teksty o kosmetykach były w tym serwisie wyjątkowo dobre, szczere, napisane w naturalnym stylu, nic dziwnego więc, że blog z miesiąca na miesiąc zyskiwał na gigantycznej popularności. Po jakimś czasie to duże pisma robiły czasem przedruki z jej internetowych tekstów, nigdy odwrotnie. Ostatecznie Weiss rzuciła pracę w wydawnictwie i skupiła się na własnym biznesie.

Biznesie, bo popularność 'Into the Gloss' przyciągnęła reklamodawców – uznane marki kosmetyczne początkowo nieufnie wchodziły w ten projekt, ale szybko przekonywały się, że polecenia na tej stronie realnie zwiększają im sprzedaż. Weiss zatrudniła kilka osób z doświadczeniem w biznesie redakcyjnym i reklamowym. Maszyna rozkręcała się coraz bardziej. W 2016 serwis odwiedzało miesięcznie 1,3 mln użytkowników. Internautki uważały 'Into the Gloss' za wiarygodne źródło informacji. Okazało się, że o urodzie można pisać inaczej niż w popularnych tytułach, a prawdziwy regres prasy drukowanej nadciągał na dobre.

Weiss dobrze wyczuła, że czytelnicy i konsumenci przenoszą się masowo do internetu. Mogła więc z sukcesem rozwijać swój projekt, tylko, że sama czuła, że chce czegoś więcej. 'Into the Gloss' nie było już dla niej wystarczające. Kiedy autorka projektu poinformowała, że pracuje nad czymś, co nie zostało nawet zdefiniowane, tylko nazwane – Glossier, okazało się, że konto zostało błyskawicznie zaobserwowane na Instagramie przez 13 tys. użytkowników. Fani 'Into the Gloss' czekali cierpliwie na to, co kryje się pod zamieszczanymi po pewnym czasie już dość regularnie mood boardami.

Pierwsza runda walki o pieniądze z rynku kapitałowego

Początkowo idea Glossier szła w kierunku połączenia siły social mediów i e-commerce. Może jakaś dobra aplikacja? Weiss od zawsze fascynowały wielkie firmy technologiczne. Tę część książki poświęconą rozmowom z funduszami czyta się naprawdę wciągająco... Biznesowi wyjadacze, a naprzeciw nich młoda dziewczyna, która dobrze czuje rynek kosmetyczny, ale brakuje jej wiedzy i doświadczenia w tego typu negocjacjach. Dzięki 'Into the Gloss' nie była już anonimowa, a popularność serwisu była świetną przepustką otwierającą drzwi do spotkań z ludźmi, którzy są gotowi wyłożyć dużą kasę w rokujące spółki. Jednak, kiedy do nich dochodziło, Weiss wykładała się na wyliczeniach, dokładnej analizie rynku, mapowaniu ryzyk, a przede wszystkim jasnym zdefiniowaniu, czym ma być Glossier. Była wizjonerką, ale bez solidnego biznesowego backgroundu. Momentami wyglądało to więc bardziej na projekt z gatunku „work-in-progress” niż konkret, w który warto zainwestować.

Podczas rozmowy z przedstawicielem szwajcarskiego funduszu, Weiss zdała sobie sprawę, że Glossier powinno być jednak czymś innym niż apką. Podczas tego spotkania zaczęła krystalizować się wizja marki kosmetycznej. Jej rozmówca zaintrygował się tym, co Emily powiedziała o kosmetykach, które mogłaby stworzyć, znając dobrze potrzeby swoich rówieśniczek: „produkty, które trafią w potrzeby mojego pokolenia, ale niekoniecznie przemówią do pokolenia mojej matki”.

Rozdział poświęcony pierwszej rundzie pozyskiwania kapitału na Glossier świetnie ilustruje siłę jej uporu: odbyła wiele spotkań i wielokrotnie usłyszała: nie. W końcu w pomysł Weiss uwierzyła doświadczona inwestorka – Kirsten Green, wykładając dwa miliony dolarów. Marka od początku miała założony model sprzedaży direct-to-consumer, ale wykorzystując social mediowy hype, który Weiss wypracowała z 'Into the Gloss'.

Glossier – marka, która wyraża społeczność

Stworzenie produktów kosmetycznych wymagało zatrudnienia ludzi, którzy się na tym naprawdę znają. Weiss udało się do świeżego projektu przyciągnąć naprawdę dobre, branżowe nazwiska. Na dziewięć miesięcy wyłączyła się kompletnie z prowadzenia bloga, zostawiając tę działkę swoim współpracownikom, a sama zaczęła regularne loty między Nowym Jorkiem, gdzie mieszkała, a Los Angeles, gdzie kosmetyki powstawały. Czy któraś z marek inspirowała ją w tamtym czasie najbardziej? Chyba Clinique, które powstało w Estée Lauder jako brand skierowany do młodszych kobiet, ale z naukowym i dermatologicznym zacięciem. W Glossier pracowano nad pierwszymi produktami w formule gotowego zestawu (podobnie jak to było w przypadku Clinique). Dla Weiss było jasne, czym Glossier ma się wyróżniać na tak konkurencyjnym rynku. Bliskimi relacjami z konsumentami, i nie było to tylko ładne hasełko, ale pomysł na komunikację, budowę pewnej wspólnoty, świeży powiew na rynku.

Na początku marka tworzona była przede wszystkim z myślą o dziewczynach podobnych do Emily - dwudziesto-, trzydziestoletnich, które chcą wyglądać dobrze, ale bez tego wrażenia, że muszą w to włożyć dużo wysiłku. Marka miała dawać radość, demokratyzować piękno, wzmacniać samoakceptację i inkluzywność sektora beauty. „Snobizm nie jest fajny, szczęście jest fajne” – to jedno z pierwszych przesłań Glossier. Poza tym mocno podkreślano blogowe dziedzictwo marki – jedno z haseł zdecydowanie trafiało w sedno: „Born from content; fueled by community” (Stworzone z treści, napędzane przez społeczność).

Nie lekceważ (małego) przeciwnika

Rynkowi konkurenci wiedzieli oczywiście, że Weiss pracuje nad marką kosmetyczną. Pojawiały się jakieś przecieki w trakcie tworzenia produktów, a po debiucie nie brakowało lekceważących opinii w stylu „z dużej chmury mały deszcz”. Dotyczyły głównie tego, że poszczególne produkty z zestawu są kopiami innych znanych produktów. Zarzucano też, że jak na zestaw to średnio trafia w podstawowe potrzeby konsumentek. Weiss nie przejmowała się tą krytyką przesadnie, podkreślając, że w kosmetykach trudno o rewolucję w koncepcji produktów, bo na półkach są dziesiątki podobnych do siebie. Czuła, że siła Glossier tkwić będzie w narracji marki. Jako "digitally native brand" Glossier budował swoją rozpoznawalność i reputację na własnych zasadach. W przeciwieństwie do wielu innych marek na socialach Glossier było niewiele packshotowych zdjęć produktów. Stawiano raczej na zdjęcia radosnych ludzi, którzy wyrażają pewien styl życia i dopiero w to wplatana była promocja konkretnych produktów. Zaangażowana komunikacja, dialog z konsumentami, działania społeczne - to wszystko działało na korzyść młodej marki, która dawała się zapamiętać i pokochać.

Czując trendy

Na Instagramie Glossier znajdziemy zatem zdjęcia osób, które wyglądają jak znajomi z sąsiedztwa, może trochę ładniejsi niż średnia krajowa. Wyglądają świeżo, naturalnie, pozytywnie. Hasło „perfectly imperfect” nie było wymyślone przez Glossier – ten kierunek od dawna już wskazywała choćby marka Dove, ale dla marki Weiss stało się mocnym punktem jej komunikacji. Co ciekawe, Weiss, która sama wygląda absolutnie idealnie, miała nosa, że czas perfekcji przeminął. Z opinii konsumentek zamieszczanych na 'Into the Gloss' wiedziała, że czas stawiać na prostotę: pielęgnacja nie może nikogo przerastać. Miała też wewnętrzną pewność i przekonanie, że o kosmetykach można pisać w naturalny sposób, tak jakby o kremie opowiadała ci najlepsza przyjaciółka. Niby proste, a w tamtym czasie jakby rewolucyjne, a w każdym razie nowatorskie... Wszystko w Glossier musiało być spójne i wyrażać markę tak, by nikt nie mógł pomylić jej z żadną inną (na marginesie: nazwę tej marki wymawia się na tej zasadzie jak słowo "dossier", co twórczyni marki mocno podkreślała na starcie). Kolor loga zyskał natomiast swoją własną nazwę „millenial pink” lub po prostu: „glossier pink”.

Weiss udało się stworzyć markę, która była jednocześnie dostępna i aspiracyjna, przyjacielska, ale w pewien sposób tworząca atmosferę klubową, gdzie musisz wiedzieć, co naprawdę jest dobre i modne, by mieć do niej dostęp. Tworząc pop-up strore’y, inspirowała się Apple – w Glossier też wszystko musiało się zgadzać: od przemyślanego designu wnętrza, które świetnie będzie prezentować się na Instagramowych fotkach po sprzedawców w jednolitych różowych uniformach. Warto tu dodać, że sprzedawców, nazywanych nieco pretensjonalnie w Glossier „editors”, rekrutowano głównie spośród najzagorzalszych fanów marki. Dla wielu z nich praca dla tej marki była wręcz spełnieniem marzeń. Biznes rozkręcał się niezwykle dynamicznie, ściągając uwagę rynkowych potentatów, mediów, a reklama szeptana tylko zwiększała zasięgi i liczbę konsumentów marki.

W latach 2015-2016 firma odnotowała 600% wzrostu. Na przestrzeni kilku lat wprowadziła na rynek takie bestsellery jak Boy Brow, Milky Jelly Cleanser i Glossier „You” - pierwszy i jedyny zapach marki. Pop-up storowe sklepy marki nazywano Disnaylandem dla dorosłych. Ustawiały się do nich kolejki, bo zrobić sobie zdjęcie w bajkowej scenerii Glossier było dla wielu użytkowników social mediów idealnym pomysłem na posta.

W 2019 roku - po kolejnej rundzie inwestycyjnej - marka została wyceniona na miliard dolarów – dołączyła więc do elitarnego grona jednorożców. Założycielka nie zatrzymywała się w pomysłach na dalszy rozwój (m.in. znów powrócił temat aplikacji ułatwiającej klientom dobór kosmetyków, a jednocześnie generującej mnóstwo danych o potrzebach i wyborach konsumentów). Fani marki kupowali niemal wszystko, co miało logo Glossier – od kosmetyków, po obrandowane kosmetyczki, piny, torby czy bluzy. Widać było, że coraz więcej młodych marek inspiruje się tym, co kreuje Weiss. Sukces zawsze znajdzie naśladowców.

Chmury nad Glossier

To, co dawało siłę Glossier, czyli social media, stało się także źródłem kłopotów. Wyidealizowany obrazek firmy i jej założycielki zaczął nabierać rys, kiedy w sieci pojawiły się informacje od byłych pracowników o prawdziwej atmosferze w firmie – dalekiej od idylli, a do tego pojawiły się poważne zarzuty rasistowskie. Na Instagramie powstała grupa Outta the Gloss, na której ujawniano skandalizujące zdarzenia, do których dochodziło głównie w sklepach Glossier. Weiss przeprosiła publicznie, że mimo inkluzywności wpisanej w misję firmy, nie udało się jej stworzyć środowiska pracy, które rzeczywiście byłoby bezpieczne i przyjazne dla wszystkich pracowników. To oświadczenie miało zdecydowanie formalny charakter, inny od języka komunikacji Glossier. Coraz głośniej było o tym, jak wielu pracowników, którym Glossier zawdzięczał rynkowy sukces odeszło z firmy, rodziło to coraz więcej wątpliwości, co naprawdę dzieje się w firmie od środka.

Po paru latach zachwytów nad kobietami, które odważnie wchodzą do świata biznesu, okazało się, że zjawisko opisywane w mediach pod hasłem „girlsbosses” obrasta w wypaczenia. A w każdym razie nabiera negatywnego wydźwięku, podobnie jak modni wcześniej „hipsterzy”, którzy z czasem stali się bohaterami memów. Weiss też obrywała: a to ktoś obśmiał w sieci jej zainteresowania astrologią i wypytywanie kandydata podczas rekrutacji o znak zodiaku, a to ktoś inny przywołał jej wywody o zaszczycie pracy dla prestiżowej marki, choć nie wiązały się z tym przesadnie dobre pieniądze. „Prestiżem nie opłacę czynszu, Emily”  - tego typu komentarze pojawiały się w mediach społecznościowych.

Do tego w międzyczasie wydarzył się Covid i firma musiała zamykać swoje sklepy i zwalniać pracowników. To był na pewno trudny moment dla wszystkich, ale szczególnie dla marek, które jakkolwiek dynamicznie, dopiero się na rynku rozkręcały.

Czas na zmianę

Firma przetrwała pandemię, ale zmieniał się sam rynek i Glossier nie lśnił już tak bardzo, jak chcieliby tego inwestorzy. Sprzedaż spadała. Glossier przypięte zostało miano marki millenialsowej, a pokolenie zetek okazało się nie być tak mocno #glossieraddicted. Weiss uważa, że to przypisanie marki do jednego pokolenia było krzywdzące i nieprawdziwe, przywołując wykreowane hasło #GenerationG – wspólnocie ponad wiekowymi podziałami. Ewidentnie jednak coś szło nie tak. W książce Meltzer może nie wybrzmiewa to tak wyraźnie, ale z jej późniejszych wywiadów wynika, że inwestorzy naciskali na zmianę prezesa w Glossier. Być może to był ten moment, kiedy Emily uświadomiła sobie, że mogła wcześniej sprzedać firmę, podobnie jak zrobiły to założycielki Drunk Elephant czy Charlotte Tilbury. Mogłaby wtedy po swojemu ułożyć narrację o końcu pewnej epoki w życiu jej samej i Glossier.

Meltzer uważa, że wizjonerska Weiss w pewnym momencie się pogubiła. Chciała wciąż ręcznie sterować firmą, co udaje się, gdy zatrudniasz 5-10 osób, ale przy 200 zaczyna być to problematyczne. Napływ gotówki z funduszy sprawił, że w firmie pojawiły się osoby z bogatym doświadczeniem w dużych korporacjach i nie byli w stanie znieść tego - ich zdaniem nieprofesjonalnego – zarządzania. Niektórzy sugerowali, że Weiss przydałby się doświadczony partner, który wziąłby na siebie biznesową część działań, zostawiając jej pole, w którym odnajdowała się najlepiej: kreację, marketing i komunikację. Inna sprawa, że kompetentne osoby, które były w Glossier, po pewnym czasie odchodziły, nie komentując powodów, ale zostawiając pole do domysłów.

W maju 2022 roku Emily Weiss, była wtedy w zaawansowanej ciąży, wydała oświadczenie, że rezygnuje ze stanowiska prezeski firmy, ale pozostaje w firmie. Rolę poprowadzenia Glossier w nowym rozdaniu powierzono w ręce Kyle Leahy – osobie z dużym korporacyjnym doświadczeniem.

Glossier definiuje się na nowo

Pogłoski o możliwej śmierci Glossier na pewno były przedwczesne... Leahy zdecydowanie porządkuje biznes. Odeszła od wyłącznego modelu sprzedaży bezpośredniej, wprowadzając markę do amerykańskiej i kanadyjskiej Sephory. Odcina się od sztucznego definiowania marki jako tech-brandu, skoro firma zarabia na kosmetykach, mityczna aplikacja nigdy nie powstała, a sklep internetowy Glossier w zasadzie nie różni się niczym od konkurencji. Większa aktywność na Tik-Toku ma przyciągnąć do marki młodsze pokolenie. Obecny zarząd firmy składa się z samych kobiet, co jak podkreśla Weiss, jest bardzo rzadkie w biznesie kosmetycznym, który w większości adresuje swoje produkty do kobiet.

Marka Glossier skończyła 10 lat. Jej założycielka często podkreśla, że chciałaby, by kiedyś Glossier celebrował 100 urodziny, jak Disney czy Estée Lauder. Być może to się uda, choć na tak konkurencyjnym rynku trudno jednak przesądzać, komu pisane wielkie jubileusze. Bardziej prawdopodobne jest, że być może za jakiś czas firma zmieni właściciela, bo fundusze dążą do zarabiania na inwestycjach, a nie odgrywania roli miłych aniołów biznesu.

Jej portret?

W książce Marisy Meltzer poznajemy Glossier od biznesowej kuchni, a na jej założycielkę patrzymy oczami wielu osób: przede wszystkim inwestorów, dziennikarzy i byłych pracowników. Autorka przeprowadziła wywiady z 200 osobami, których ścieżki skrzyżowały się kiedyś z Weiss. Spotykała się także czterokrotnie z bohaterką swojej książki, ale wyraźnie widać, że atmosfera tych wywiadów nie była dobra. Weiss utrzymuje, że miała być to szersza książka o rynku beauty, autorka odpiera to, mówiąc, że poinformowała firmę o zmianie pierwotnego planu i skupieniu się na tej jednej firmie. Dla części informatorów Meltzer Emily pozostanie na zawsze wizjonerką i odważną dziewczyną w świecie wielkiego biznesu, dla innych nieco pretensjonalną osobą z przerostem ego i nieprawdziwym wizerunkiem wykreowanym na użytek mediów.

Ona sama w jednej z rozmów powiedziała, że cechuje ją "begginer's mindset" - zdecydowanie: czytając tę, książkę wyraźnie widać, że uwielbiała tworzyć, kreować nowe pomysły i rozwiązania, angażować się na 200 proc. na starcie. Meltzer trafnie określiła swoją bohaterkę: "She was the mind behind the brand". Tylko, że zakładanie firmy i tworzenie marki jest czymś innym niż zarządzanie coraz większym organizmem.

Sukcesu nikt jej jednak nie odbierze. Stworzyła markę, która z przytupem weszła na rynek. Umiała wykorzystać momentum. Nie bała się odważnych pomysłów i nie załamywała się jedną czy drugą porażką. Odważnie szła do przodu. Być może za bardzo wierzyła w siebie i swoje supermoce, pozbywając się z otoczenia mądrych ludzi, którzy nie zawsze mówili jej to, co chciała usłyszeć. Ponieważ sama historia jest ciekawa i pełna rozmaitych zwrotów akcji, a główna bohaterka zdecydowanie wielowymiarowa, czytanie tej opowieści wciąga.

O Emily Weiss dużo mówi motto, jakie wpisała do szkolnej książki w klasie senioralnej liceum. Gdy jej rówieśnicy wstawiali fragmenty z popularnych piosenek czy złote myśli Kubusia Puchatka, Weiss zupełnie serio zacytowała Coolidge’a: „Nic na świecie nie równa się wytrwałości. Ani talent – nic nie jest tak typowe, jak utalentowani ludzie, którzy nie odnieśli żadnego sukcesu. Ani geniusz.  Geniusz bez nagród to niemal przysłowie. Ani edukacja. Świat pełen jest wykształconych głupców. Tylko wytrwałość i determinacja są wszechmocne”. Tę siłę wytrwałości zdecydowanie potraktowała w życiu serio. Profetyczny jest też drugi cytat, który zamieściła w yearbooku: „Styl to nie bycie modnym, ale komfortowe czucie się we własnej skórze”. Ten komfort, relaks i pewność siebie są tak charakterystyczne dla Glossier.

Sama Weiss, jak wspomniałam, o książce raczej mówi niechętnie. Przyciskana przez dziennikarzy albo skromnie odpowiada, że zna dziesiątki firm z dłuższą i ciekawszą historią do opowiedzenia, albo daje do zrozumienia, że autorka próbuje zyskać rozgłos na popularności stworzonej przez nią marki. Sama jednak nie zamierza robić publikacji reklamy.

Czy doczekamy się kiedyś podobnie szeroko opowiedzianej historii którejś z polskich marek? Pewnie nie tylko ja miałabym ochotę na taką lekturę, w której można poznać firmę i jej założyciela/założycielkę zdecydowanie bardziej niż przez pryzmat autoryzowanych wywiadów czy Instagramowych postów, które są tylko częścią wiekszego obrazu. Ktoś odważny do napisania?

Lidia Lewandowska, Wirtualne Kosmetyki

 

# Raporty tematyczne
 reklama