Starają się rozwijać swój brand bez pośpiechu i presji szybkich zwrotów z inwestycji, za to mocno stawiając na jakość oferowanych kosmetyków. – Chcemy tylko pozytywnie zaskakiwać – mówią zgodnie.
Ewelinę kosmetyki zainteresowały ze względów osobistych. Od lat zmagała się z atopią, prawdopodobnie odziedziczoną po babci. Pielęgnacja tak wymagającej skóry była nieustannym polem minowym: czy dany kosmetyk ją uczuli, czy nie? W momentach zaostrzenia choroby naprawdę było źle. Ewelina zna doskonale ten kompletny dyskomfort: swędzenie, zaczerwienie, pęcherze… Człowiek nie jest w stanie myśleć o niczym innym tylko o własnym bólu. Nawet marki hipoalergiczne najczęściej okazywały się w jej przypadku nietrafione. Po latach tych ciężkich doświadczeń mówi, że tylko chory człowiek najlepiej jest w stanie zrozumieć drugiego chorego człowieka… Dlatego tak bardzo cieszy się, kiedy otrzymuje wiadomość, że ktoś ze skórą wrażliwą lub atopową nie tylko poczuł, że kosmetyk Cherry Soap jego nie uczula, ale w trakcie regularnego używania, stan skóry wyraźnie się poprawia. To cieszy ją najbardziej. – O to mi przecież chodziło – mówi skromnie.
Pewnego razu Ewelina trafiła do koleżanki, która w swojej kuchni przygotowywała krem dla siebie. Wtedy wydało jej się dziwne, że w takich domowych warunkach można tworzyć kosmetyki. W jej wyobraźni kosmetyki powstawały wyłącznie w warunkach laboratoryjnych. Nie poprosiła znajomej o recepturę. Choć nie myślała jeszcze o tworzeniu własnej marki kosmetycznej, to podskórnie czuła niechęć do kopiowania czegokolwiek i kogokolwiek.
Temat jednak ją wciągnął. Miała ochotę zmierzyć się z wyzwaniem i stworzyć kosmetyki dla siebie. Przepisy z internetu wydały się jej drogą na skróty i trąciły amatorką. Zwłaszcza, że ten kosmetyk miał przecież powstać dla skóry bardziej niż wrażliwej.
Potrzebowała wiedzy, jak się za to zabrać. Sama zaczęła studiować wszystko, co związane jest z chemią kosmetyczną. – Jako dziecko dużo chorowałam. Wypracowałam do perfekcji umiejętność samodzielnej nauki. Pewnie dlatego uznałam, że nie chcę pójść na studia kosmetologiczne, gdzie kluczowe byłyby dla mnie 2-3 przedmioty, a reszta zabierała mi tylko czas. Zdecydowałam się dojść do wszystkiego sama, korzystając z naukowych opracowań i literatury fachowej – mówi Ewelina.
Pierwszym stworzonym przez nią kosmetykiem był krem. Taki, który pomógł nareszcie jej atopowej skórze, przynosząc ulgę i komfort. Oczywiście nie zadziało się to od razu, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Do stworzenia tej receptury Ewelina dochodziła miesiącami. Kompletnie ją to wciągnęło i zafascynowało.
Kosmetykiem numer dwa z jej domowej produkcji były mydła. Mydło – jak wino – im dłużej poleży, tym lepsze. Z drugiej strony - jak mówi Ewelina - to właśnie konieczny czas leżakowania czyni z mydła dość trudny produkt.
Żeby faktycznie ocenić jego jakość, potrzeba czasu. - Mieliśmy więc szafy pełne mydeł poddawanych różnych modyfikacjom, a ja cierpliwie czekałam, która partia finalnie okaże się najlepsza – wspomina Ewelina.
Mniej cierpliwości miał chyba Grzegorz. - Moja żona jest absolutną perfekcjonistką – mówi. – Wiele z odrzuconych partii było świetnymi produktami, ale ona wciąż czuła niedosyt.
To właśnie Grzegorz szybko uwierzył w talent żony, a właściwie przekonał się o nim na własnej skórze, kiedy produkty made by Ewelina pozwoliły mu nareszcie pożegnać się z trądzikiem, z którym latami walczył. - Namawiałem ją konsekwentnie do tego, by pasję przekuć w biznes. Kosmetyki, które opracowywała z myślą o sobie były świetne. Bardzo podobały się naszym bliskim i zapewniam, że nie były to tylko kurtuazyjne recenzje. Zachęcałem więc Ewelinę, by wejść w to głębiej i przejść z domowej produkcji w biznes - wspomina.
W końcu klamka zapadła. Stwierdzili, że zakładają firmę. Od początku postawili na dość typowy w tej branży podział ról. Ona miała odpowiadać za kwestie kreatywne i wdrożeniowe, on był mózgiem organizacyjno-operacyjnym. Pierwsze receptury już mieli. Zdecydowali jednak, że krem może być ryzykownym posunięciem na biznesowy start. Po pierwsze wcale nie jest łatwo niewielkiej i początkującej firmie pozyskać wszelkie niezbędne surowce – kontakty z firmami dostarczającymi składniki dopiero się rozkręcały, a wiadomo, że przy mniejszej skali zamówień, ceny są wyższe, co nie ułatwia późniejszej sprzedaży. Przy tym termin ważności białej pielęgnacji biegnie nieubłaganie i ryzyko, że wylądują z dużą partią niesprzedanych produktów było zbyt wysokie. Uznali, że mydło będzie rozważniejszym wyborem.
Nie zamierzali jednak działać w branży partyzancko.
- Wiedzieliśmy, że branża kosmetyczna jest jedną z bardziej uregulowanych i chcieliśmy wiedzieć wszystko na temat przepisów obowiązujących nas jako producenta. Nawiązaliśmy więc współpracę z jedną z trójmiejskich kancelarii prawnych, która opracowała dla nas ekspertyzę. Całościową. Wiedzieliśmy więc, jak przygotować pracownię do produkcji, jakie normy muszą być przy tym bezwzględnie spełnione, jakie dokumenty są niezbędne przy wprowadzaniu produktu na rynek, kto i w jakim zakresie może nas kontrolować – wymienia Grzegorz.
Przyznaje, że ścisłe trzymanie się przepisów, jakim podlega producent kosmetyków, oczywiście wydłuża cały proces startu ze sprzedażą produktów, ale jest też dla niego oczywiste, że względy bezpieczeństwa konsumenta są w tej materii najistotniejsze.
Spółkę zawiązali 1 marca 2017 roku, sprzedaż rozpoczęli pół roku później. - Dlatego irytuje nas, gdy ktoś sprzedający kosmetyki nie ma żadnych dokumentów sankcjonujących taką działalność i nawet tym się nie przejmuje. To nieuczciwe – podkreślają oboje.
Firma kompletnie ich wciągnęła. Nawet nie wyznaczali sobie jakoś szczególnie czasu na ten prywatny i biznesowy, bo i tak wszystko wzajemnie się przenikało. Oboje dzielili się nieustannie pomysłami na Cherry Soap, wspierali i wierzyli, że obrany kierunek jest najwłaściwszy.
Wiedzieli, że prowadzenie firmy pochłonie sporo środków, ale też uważali, że są rzeczy, na których oszczędzać nie mogą. Przede wszystkim na jakości.
A jakość wiąże się ze wszystkim: ze składnikami, których się używa, z wyposażeniem laboratorium, z opakowaniami, które się zamówi…
- Mówi się czasem o niskim progu wejścia na rynek kosmetyczny. Wielu myśli, że weźmie 20 tys. zł z jakiejś dotacji, 5 tys. pożyczy od rodziców i to wystarczy, by rozkręcić produkcję. Głęboko się mylą – zauważa Grzegorz. Skoro już padł temat pieniędzy, nie mogę nie zapytać, jaki jest ich pomysł na finansowanie i ile już w biznes włożyli? Podkreślają, że EGN, czyli ich firma, finansowana jest ze środków własnych. Grzegorz jest kapitanem statku, mają więc stały, dodatkowy przychód, który mogą inwestować w rozwój przedsiębiorstwa.
Nie mając obciążeń kredytowych ani trudnych w późniejszym rozliczaniu środków unijnych, czują zdecydowanie więcej biznesowej swobody i nie muszą ulegać presji szybkich zysków.
- Włożyliśmy w tę firmę już tyle, że pewnie piękny dom, by już powstał – śmieje się Ewelina. Na pytanie, czy było warto, odpowiadają superzgodnym chórem: „warto!”.
W tej chwili Ewelina myśli już o przeprowadzce do nowej, większej pracowni, bo ta pierwsza przestała im wystarczać. Myśli również o zatrudnieniu pracownika, który wesprze ją w codziennej pracy.
Grzegorz, kiedy nie pływa, pomaga w prowadzeniu firmy. O pływających marynarzach mówi się, że kiedy są na morzu mają same poniedziałki, a kiedy wracają na ląd jedynym dniem tygodnia jest dla nich niedziela… - Ale nie dla mnie. Kiedy pływam mam poniedziałki, kiedy schodzę ze statku – mam mnóstwo wtorków, bo trzeba przecież zająć się firmą. Ale uwielbiam wszystko, co z nią związane – szybko dopowiada, by nie było wątpliwości, że Cherry Soap to także jego historia. Przyznaje też, że doświadczenie zawodowe kapitana statku bardzo mu się przydaje w prowadzeniu firmy – to właśnie dbałość o dokumentację, przestrzeganie norm bezpieczeństwa, standaryzacja pewnych działań – ma to po prostu perfekcyjnie wyćwiczone. Dodaje zresztą, że pływał na wielkich chemicowcach, więc ta chemia zawsze była mu jakoś zawodowo bliska...
Z czego są dumni? Że ten biznes krok po kroku organicznie rozwijają. – Jak każdy startup robimy wszystko, by nasza marka była rozpoznawalna, a klienci chcieli do nas wracać. Nie inwestujemy w promocję zbyt wiele, wierzymy w jakość produktów. Najlepiej sprawdza się w naszym przypadku reklama szeptana. Czasem dostajemy informację od kogoś składającego zamówienie, że nasz krem czy balsam do ciała polecił mu znajomy czy znajoma. Bardzo nas to cieszy – uśmiecha się Ewelina.
Jej mąż dodaje zaraz, że Ewelina poświęca się bez reszty tej części pracy, którą śmiało możemy nazwać obsługą klienta. Czasem późno w nocy odpisuje na maile, doradza w kwestii doboru właściwego kosmetyku. – Rzeczywiście mocno się w to angażuję, ale to głównie dlatego, że nie chcę, by ktokolwiek rozczarował się Cherry Soap. To musi być marka, którą się kocha – odpowiada mu Ewelina.
Grzegorz nauczył się również tego, że z perfekcjonizmem Eweliny nie ma sensu walczyć. Do produkcji zawsze i tak trafi dopiero ta receptura, którą po wielu przeróżnych modyfikacjach ona wreszcie zaakceptuje, choć jego skromnym zdaniem wiele wcześniejszych wersji naprawdę już mogłoby trafić na linię.
Zapytani o kosmetyczną aurę Wybrzeża (ich pracownia znajduje się w Pruszczu Gdańskim) przyznają, że rzeczywiście sąsiedztwo największych polskich firm pozytywnie ich motywuje. Grzegorz wspomina, że wychowywał się w Kartuzach, kolegując się od dziecka z córkami założycieli Wibo. Pamięta więc początki tej wielkiej dziś firmy i ma nadzieję, że podobnie uda się ich firmie zwiększać sukcesywnie biznesową skalę. Sukcesy odniesione przez polskie firmy dodają młodym firmom wiary w ich powodzenie. – Ten limit szczęścia chyba się nie wyczerpał? – żartują….
Pytani o konkurencyjność sektora mówią, że nie odstrasza ich, ale pozytywnie motywuje. Ich zdaniem potrzeby, preferencje, gusta i oczekiwania konsumentów są tak różne, że oferując dobre produkty, można znaleźć klientów dla swojej marki.
Konkurencyjność zmusza jedynie do cięższej, szybszej pracy, a marka bronić ma się po prostu kreatywnością i jakością.
Grzegorz dodaje, że podróżując zawodowo po świecie, często spotyka się z różnymi ludźmi i wielu z nich podkreśla, jak wysoko rozwinięty jest przemysł kosmetyczny w Polsce. Jego zdaniem to właśnie ten sektor może być jednym z większych atutów polskiej gospodarki i warto promować go globalnie. Sami jeszcze o eksporcie nie myślą. – To jeszcze nie ten moment. Na pewno nie ma sensu pewnych rzeczy przyspieszać. Najpierw należy markę rozwijać lokalnie, by wychodzić ze sprzedażą poza Polskę – podsumowuje.
Cherry Soap sprzedawane są głównie w e-commerce oraz na targach kosmetyków naturalnych. Na teraz im to wystarcza. Lubią bezpośredni kontakt z klientami: słuchać ich opinii, doradzać, inspirować się ich potrzebami. – Dla mnie to w ogóle fantastyczny moment, kiedy opuszczam pracownię i widzę wreszcie reakcje klientów na żywo – dodaje Ewelina.
Pytani, co wyróżnia ich markę, bez dłuższego namysłu mówią, że mają kosmetyki o bardzo dobrych składach, naturalne, ale jednocześnie przyjazne skórze alergicznej i przyjemne w aplikacji (aromaty, konsystencje), pięknie podane. Dla wielu klientów to duże zaskoczenie, że mimo skóry wrażliwej mogą sięgnąć po kosmetyk, który jest kolorowy i pachnie. - Alergie to bardzo indywidualna sprawa. Należy najpierw sprawdzić, co tak naprawdę nas uczula i dobierać produkty bardzo indywidualnie – uważa Ewelina.
Nad czym pracowali w ostatnim czasie? Z dumą pokazują krem Opal. To krem na bazie opuncji figowej, alg i kwasu hialuronowego. Jest hipoalergiczny, ma wielorakie działanie, m. in. chroni przed smogiem, działa przeciwzmarszczkowo, łagodzi podrażnienia, a jego opakowanie jest przyjazne środowisku. - Ten produkt jest zwieńczeniem naszych prac, a także pokazuje kierunek rozwoju marki – podkreślają oboje. Dumni są również z arbuzowego antyperspirantu, który nie tylko skutecznie chroni przed poceniem, ale jest jednocześnie kremem pielęgnującym delikatną skórę pod pachami.
Przekonali się już wielokrotnie, że kosmetyki, które naprawdę zdały egzamin w przypadku ich samych, zbierały później najlepsze rekomendacje wśród klientów. Dlatego ufają własnej intuicji.
Pytam ich więc na koniec spotkania, czy wiśnie to ich ulubiony owoc… Śmieją się. – Chcesz znać powód, dlaczego marka nazywa się Cherry Soap? – pyta Ewelina. – Bo ja z domu jestem Wiśniewska!
Ot i cała tajemnica.